sobota, 13 września 2014

Jesteśmy w mediolanie...



Na piątek zaplanowana była wizyta delegacji z partnerskiego miasta niemieckiego. Plotka głosi, że przyjedzie z bagażnikami pełnymi pieniędzy. Oczywiście czerwony dywan, czarno białe garsonki, flagi UE a więc otwieranie parasola w dupie. Na tę okazję przygotowałam śliczną prezentację o możliwościach inwestycyjnych. Jak to jest/ma być kolorowo i jak to warto się z nami przyjaźnić. Im bliżej spotkania tym dyrektor rzadziej bywa w pracy. 

Sekretarka już przestała odbierać ode mnie telefony. Szlag trafia Piętro 4. Mamy okres wakacyjny a on „jeździ po terenie”. Czwartek, godz. 9:00, Dyrektora nie ma. Na tą godzinę planowałam spotkanie ws. prezentacji. Co raz bardziej budzi się we mnie świadomość, że wlazłam w potężną i śmierdzącą kupę. Godzina 15:00. Wezwanie do Dyrektora. „Niestety ale…(orzesz kurwa tej frazy na dzień dobry się bałam)… w związku z jutrzejszym wyjazdem służbowym, nie będę mógł uczestniczyć w spotkaniu (no to mam z głowy), dlatego Pani będzie mnie zastępowała (podjechał tort, wystrzeliło konfetti). Wiem, że nie mogę mruknąć, tylko pochylić głowę i wrócić do pokoju. Nogi tu niedługo wyciagne.  Dyrektor pojechał na ślub do znajomego z Pomorza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najciekawsze blogi